środa, 24 czerwca 2015

Naturalny chów

   Cieszymy się gdy coś w sposób naturalny pojawia się i rośnie. (Nie mam na myśli chwastów). Nazywamy to sukcesją. Samoistnie pojawia się młode pokolenie, wzrasta i tworzy coś nowego, naturalnego. Często nie ingerujemy w to pozostawiając wszystko w rękach natury. Takie postępowanie stosuje się w wyłączonych drzewostanach, parkach narodowych, fragmentach pierwotnej puszczy, a nawet w naszych lasach.

   Jest to działanie celowe i cały czas podlegające kontroli. Dążymy do tego aby otaczały nas naturalne skupiska leśne. Inaczej to wygląda gdy gospodarz zapomina o zainicjowanej uprawie, którą posadził. Tu nie można i nie powinno się oczekiwać od natury, że dokończy za nas rozpoczęte dzieło. Kolejny minus dla gospodarza, bo coś zaczął i zapomniał.

   Wiosną tego roku założył uprawę. Ludzie posadzili dęba, lipę i coś tam jeszcze. Wszystko przyjęło się i rośnie. Jakiś czas po tym wichury narobiły psot. Powaliły jakieś drzewo. Inne złamały. Stało się i już! Po jakimś czasie znowu pojawili się ludzie i ogrodzili siatką uprawę aby nie gryzł ją zwierz. Nikt nie zwrócił uwagi na leżące na uprawie drzewo, czy też fragmenty odłamanych konarów. Ciekawe, bo są znacznych rozmiarów.

   I może nie dziwiłbym się tyle tym od grodzenia. Przecież mieli ogrodzić uprawę i to zrobili. Dziwię się gospodarzowi tego lasu. Wybryki wiatru są widoczne z drogi, którą przejeżdżał w tym czasie wielokrotnie. Nie pomyślał, że to co posadzono, teraz przygniatają powalone sztuki? Że należałoby to jak najprędzej usunąć i pozwolić rosnąć uprawie? A może znowu nie miał czasu na takie sprawy? A może myślał kategoriami puszczańskimi? A może w końcu ... To chyba wszystko przez te leśne paskudy i inne psujaki. Zawsze coś namieszają!


sobota, 20 czerwca 2015

Uprawa

   Prawie po miesiącu ponownie zaszedłem na wcześniej już opisywaną uprawę. Z wielką nadzieją w sercu, że coś zmieniło się na niej, że gospodarz znalazł czas i naprawił to wszystko o czym zapomniał. Niestety, tam nie miał czasu zajrzeć, albo w ogóle go to nie interesuje.

   Mimo upływu ponad pół roku od rozpoczęcia prac do dnia dzisiejszego nadal jest tam bajzel. Nie uprzątnięte gałęzie przygniatające młode drzewka. Na powierzchni znajduje się jeszcze znaczna ilość pozyskanych gałęzi, które nie wywiezione zarastają trawą jakby chciały ukryć się przed wzrokiem.

   Obowiązywała zasada, że surowiec pozyskany zimą powinien być wywieziony najpóźniej wczesną wiosną aby nie był siedliskiem rozmnoży owadzich szkodników. Nie sądzę by zmieniło się coś w tym temacie. Co zatem dzieje się jeżeli chodzi o higienę lasu rozumianą w tym kontekście? Sprawdziłem. Obowiązująca Instrukcja ochrony lasu wyraźnie podaje co należy zrobić:

     Co zatem stoi na przeszkodzie? Leśniczy nie ma czasu? A inne służby nie widzą tego? A może jak już wspominałem kiedyś, w tym leśnictwie rządzą inne prawa?

   Jak czytamy w Instrukcji ochrony lasu, higiena lasu jest to całokształt działań zmierzających do utrzymania właściwego stanu zdrowotnego i sanitarnego lasu, przy którym nie dochodzi do masowego występowania szkodników, zwłaszcza wtórnych. 


  Ograniczanie liczebności populacji szkodników wtórnych należy do trudnych, pracochłonnych i kosztownych, ale bardzo ważnych zabiegów ochroniarskich, które powinny być prowadzone nieprzerwanie przez cały rok.

   Ja nie mówię, że akurat na tej uprawie pozostawiony bałagan przyczynił się do pojawienia się wspomnianych szkodników, które znalazłszy odpowiednie warunki rozmnożyły się i stały się zagrożeniem otaczających uprawę sośnin. Ale po co prowokować naturę? Przecież leśniczy jako gospodarz powierzonego mu kawału lasu ma obowiązek troszczyć się o niego. Za to bierze spore pieniądze w postaci pensji.

   No i ten bałagan nie tylko na tej uprawie (o innych wkrótce), zaniechanie swoich obowiązków. A tak to wygląda teraz:













środa, 20 maja 2015

I tak jest dobrze

   Wyszedłem dziś na krótki spacerek. Wokół pięknie i zielono się zrobiło. Ptaki cudownie śpiewają i szkoda przesiadywać ciągle w domu. Udałem się na ostatnio odwiedzaną uprawę, która przedstawiała obraz rozpaczy. Od wielu miesięcy zapomniana z pozostawionym bałaganem po ścince drzew.

   Dziś zaszedłem tam i w zasadzie nic się nie zmieniło. No trochę działa sama przyroda. Wytrwale zabliźnia rany wyrządzone przez ludzi. I jakiś czas to jeszcze potrwa. Teraz gdy wszędzie tryska soczysta zieleń wyraźnie widoczne są zadane przez człowieka rany. I ten, który uważa iż wie lepiej od przyrody jak to robić, nie robi nic. (Mówię ogólnie: ten = człowiek, a nie konkretna osoba. Chociaż...). Widok ten boli tym bardziej, że uprawę tą założyłem przed laty, a inny leśnik ją zdewastował.


   Nie będę jednak cały czas negatywnie nastawiony do gospodarza tego terenu. Idąc na uprawę dostrzegłem też zmianę w innym miejscu. I byłem mile zaskoczony tym co zobaczyłem. Wcześniej wspominałem o zbiorniku wodnym, który docelowo miał służyć jako zbiornik p.poż. Niestety zapomniany zmienił się w grzęskie bajoro.

   A dziś miłe zaskoczenie. W mnichu zamontowano nowiuśkie deski i zaczęto spiętrzać wodę. Nawet założono na nim zabezpieczenie z góry aby nikt niczego nie wrzucał do środka, a i też nie można było wyciągnąć desek. Super! Pojawił się u gospodarza plusik! Oby tak dalej!

   Czasami widząc zmiany (mówię o zmianach na lepsze) zaczynam popadać w samozadowolenie. Przez moje marudzenie czasami zmienia się coś na lepsze. Myślę, że jest to pozytywne. Ot, taka ludzka natura!





niedziela, 26 kwietnia 2015

Gospodarzu, gdzie jesteś?

   Dziś nie będę się rozpisywał. Zresztą, niech obrazy przemówią. Co powiedziałem to będzie słychać. Na resztę brakuje słów! Zobaczcie i oceńcie sami.


sobota, 25 kwietnia 2015

Jaki pan, taki kram

   I znowu dały znać o sobie leśne paskudy! Wraz z nastaniem wiosny w przyrodzie nastąpiło ożywienie. Coś się dzieje i nie zawsze tak, jak być powinno. Trochę dmuchnęło i powywracało drzewa. Przyblokowało nimi wiele leśnych dróg. Nadarzyła się okazja aby zrobić porządek w lesie. Czasami (i nikogo nie pomawiam) można co nieco uszczknąć dla siebie, znajomych, czy rodziny. 

   Niedaleko miejsca zamieszkania (mojego) wiatr przewrócił kilka dorodnych sosen. Nie leżały długo. Pojawili się pilarze i zrobili z nimi porządek. Przy okazji wycieli kilka suszek. Zaraz po nich zjawił się sprzęt zrywkowy i prawie równocześnie pojazd do wywozu. Praca posuwała się szybko i wszystko było jakby zsynchronizowane. Sam nawet nie wiem czy nastąpił taki moment, w którym surowiec został pomierzony, odebrany i wprowadzony do systemu. Zanim ktokolwiek się zorientował, pozyskany surowiec wyjechał z lasu.

   Ale już nie o to chodzi. Na miejscu pozostały połamane przez upadające sosny drzewka stanowiące drugie piętro lasu. Sporo też zostało zniszczonych podczas wyrzynki, a następnie zrywki. Pozostawione, bo nie stanowią żadnej wartości, poza opałową. Przyduszają inne, cieńsze drzewka. Wygląda to nieładnie! Świadczy to o braku zainteresowania ze strony gospodarza lasu. Przecież takie coś powinno być od ręki uprzątnięte. No, ale może gospodarz liczy na moc natury do zabliźniania ran i maskowania takich miejsc. Niebawem liście, których z każdym dniem pojawia się więcej, zasłonią to miejsce i prawie nie będzie śladu!

   I należy w tym miejscu powiedzieć: Darz Bór! Oj, darzy bór!

niedziela, 22 marca 2015

Dobry leśniczy 2

   Jeszcze na moment chcę powrócić do wcześniejszego postu. Tym razem jako uzupełnienie dodatkowe ujęcia. Ale najbardziej ciekawe w tym jest głos. Rozmowa z jednym ze znajomych leśniczego wyjaśniającego, w jaki sposób odbywało się pozyskanie i wywóz surowca. Jaki udział w tym miał leśniczy.

    Ogólnie rzecz biorąc, ciekawa procedura opracowana przez leśniczego i stosowana (co prawda w stosunku nie do wszystkich) dotycząca obrotu drewna relacji: Las - Nabywca. 

piątek, 27 lutego 2015

Dobry leśniczy

   Nie będę dziś rozpisywał się o pewnych sprawach, które miały miejsce na terenie znanego już leśnictwa. Był taki moment, że można było zobaczyć dużo ciekawych rzeczy. I jeszcze można, ale występowanie ich jest bardziej dyskretne. Czas i doświadczenie robi swoje.

   Niemniej z tego wcześniejszego, burzliwszego okresu (w tym przypadku chodzi o 2013 rok) chcę pokazać kilka fotek, które coś ilustrują.


niedziela, 22 lutego 2015

Wstydliwy zielony

   Chyba jestem trochę pamiętliwy i może z tego powodu powracam do sprawy z zieloną farbą, a raczej do znakowania drzew w tym kolorze. Poza formalnym stwierdzeniem, że doszło do pomyłki i niewłaściwej interpretacji wyjaśnień w tej sprawie, w zasadzie nie została ta sprawa wyjaśniona do końca. Nie powiedziano czy leśniczy używał takiego koloru, czy nie? Był to jego indywidualny pomysł, czy jest to przyjęte w nadleśnictwie?

   Ale nawet pomijając te pytania, zastanawiające jest w tym zachowanie leśniczego. Parę dni po przesłanej informacji do RDLP nagle na powierzchni (dotyczy to innego miejsca niż opisywane wcześniej), na której w taki sposób oznaczono drzewa została wyskrobana zielona farba. Dlaczego? Czy próbowano udowodnić, że przesłana informacja na temat znakowania drzew jest fałszywa? Kto kazał wyskrobać zieloną farbę?

  Gdzie konsekwencja w swoim postępowaniu? Przecież wystarczyło potwierdzić, że taki kolor i sposób znakowania drzew stosuje się w tym leśnictwie. A może coś było na rzeczy, jeżeli chodzi o te dęby? Już nie wnikam dalej. Tylko komiczne wyglądał efekt maskujący. Samo zachowanie śmieszne.


środa, 18 lutego 2015

Z przewrotności

    Prawdopodobnie większość z nas nie lubi gdy inni wmawiają nam coś o czym wiemy, że jest inaczej. I gdy nasze tłumaczenia nie skutkują, ani żadna próba przekonania o naszych racjach niczego nie zmienia, jesteśmy zniesmaczeni takim stanem rzeczy. Wypatrujemy okazji aby w końcu udowodnić naszą rację. Musimy jednak pamiętać, że zazwyczaj triumfują "czarne charaktery" i w jakiś dziwny sposób mają siłę przebicia, dar przekonywania do swych racji. Potrafią zamydlić oczy innym do tego stopnia, że to oni właśnie są wiarygodni.

   Jeżeli jesteśmy cierpliwi to możemy doczekać się, że w końcu nasze zatriumfuje. Warto czekać. Tak było i w moim przypadku. Co prawda, nie we wszystkim przyznano mi rację, ale nawet te trochę powoduje zadowolenie.

   Na moment powrócę do wcześniejszego posta. Wspomniałem o odpowiedzi otrzymanej od "góry", która powalała. Autor tego pisma chyba do dnia dzisiejszego jest w oderwaniu od rzeczywistości, albo nie zapoznał się z treścią pisma zredagowanego przez jednego z podwładnych, tylko je autoryzował swoim podpisem. Zawarte w nim informacje miały zdyskredytować nie tylko moją osobę, podważając moją wiarygodność, ale też zawierały słowa ostrzeżenia przed konsekwencjami mogącymi nastąpić w przypadku nie zaprzestania z mojej strony wścibiania nosa w nie swoje sprawy i mówienia o nich, co może być uznane za pomówienie. W sposób dobitny przedstawiono to na trzech stronach pisma.

    W jaki sposób tym leśnym magikom udało się spowodować, że oglądając zdjęcia z wyraźnie widocznymi na pobocznicy kłód zielonymi literami"E" nadal można twierdzić, że farby tego koloru od lat nie używa się? Mało tego! Od kilku lat nawet nie praktykuje się oznaczania drzew ekologicznych w ten sposób.

   Grup kontrolerów sprawdza informacje w terenie i nie znajduje niczego na potwierdzenie występowania nieprawidłowości. 

   Nie wiadomo czy sprawdzali to, co trzeba. Może i ich dosięgło knowanie małych paskud do tego stopnia, że patrząc, nie widzieli. A może było coś na rzeczy, tylko ze względu na solidarność w leśnej rodzinie nie wypadało tego wykazywać.

   Co było zrobić z tym fantem? Przecież jakoś trzeba załatwić sprawę i odpowiedzieć natrętowi tym bardziej, że było trochę pytań i ponagleń ze "szczytu". Najlepszym rozwiązaniem jest postraszyć. Genialne! Tylko, że nie zawsze można negować każdej informacji twierdząc, że przedstawione dowody są częściowo prawdziwe.
   Jak mówi mądrość ludzka - "kłamstwo ma krótkie nogi i prędzej, czy później wyjdzie na jaw". Inaczej, nasza cierpliwość bywa nagradzana. Chociaż może nie od razu jak byśmy chcieli, ale i tak jest to naszym sukcesem.

    Tak właśnie było w moim przypadku. Jakiś czas po otrzymaniu "wyczerpującej" odpowiedzi na moje pytania, jak też "zalecenia" do stosowania, miałem okazję uczestniczyć w spotkaniu zorganizowanym przez "górę". Co prawda tematem spotkania było zupełnie co innego, ale ie omieszkano wspomnieć o mojej "twórczości".

   Również przy tej okazji wytłumaczono o co tak naprawdę chodziło z tą zieloną farbą. Oczywiście gospodarz broniąc swoje "dzieci" nie przyznał, że został przez nie okłamany, a raczej nie powiedziały mu wszystkiego. W tym temacie miała to być forma przeprosin, albo sprostowanie wcześniejszych informacji. 

   Oczywiście z tego spotkania została sporządzona notatka i w niej znalazło się to sprostowanie.

   No i co leśne ludziki? Na nic wasza magia!

poniedziałek, 16 lutego 2015

Amnezja

     Pewnego jesiennego popołudnia odwiedził mnie znajomy. W trakcie rozmowy zapytał, co znaczą literki "E" namalowane na drzewach? Byłem zdziwiony tym pytaniem, niemniej odpowiedziałem, że w ten sposób oznacza się drzewa, które nie powinny być wycięte. Leśnicy mówią o nich "drzewa ekologiczne". Zaraz padło następne pytanie. Czym różnią się od innych drzew? Odparłem, że mogą to być jakieś szczególne okazy, drzewa dziuplaste, w których gniazdują ptaki, albo jeszcze spełniające zadanie drzew nasiennych i tak dalej. Pytania sypały się nadal. A ile takich drzew ma pozostać na powierzchni zrębowej?

    Dziwne były te pytania tym bardziej, że nigdy wcześniej nie interesowały go takie tematy. Po chwili wszystko się wyjaśniło. Otóż leśniczy prowadził rębnię gniazdową. I nie było w tym nic dziwnego poza tym, że na powierzchni pozostawił kilka dorodnych dębów, zaznaczając je właśnie literką "E". Gdy z powierzchni gniazd zostało wszystko uprzątnięte, pewnego dnia wycięto również i te dęby.

     Zaciekawiło mnie to, więc następnego dnia uzbrojony w aparat fotograficzny udałem się we wskazane miejsce. Wszystko się zgadzało. Wycięta gniazdówka i wzorowo wysprzątana. Po rudym igliwiu sosnowym i równie rudych, suchych liściach ścielących glebę wnioskować można było, że pozyskanie zakończono jeszcze latem. Teraz powierzchnię zaścielały wcześniej wspomniane dęby. Piękne okazy! Dorodne i zdrowiutkie. Leżały jak powalone olbrzymy. Odpowiednio pocięte i nawet opisane, w jakiej klasie jakości, długości i średnicy zostały sklasyfikowane. Na pobocznicy każdej sztuki widniała ładnie namalowana zieloną farbą literka "E".

     Zacząłem robić zdjęcia, aby udokumentować to niezwykłe zjawisko. Na gnieździe nie przekraczającym 40 arów leśniczy najpierw pozostawił kilka dębów, odpowiednio je znakując, a później kazał wyciąć. Nigdy nie zdarzało się aby na takim gnieździe pozostawiać taką ilość drzew, które na dobrą sprawę w odpowiednim rozstawieniu pokrywały swymi koronami całą powierzchnię. Zastanawiałem się, czym kierował się w tym konkretnym przypadku leśniczy?
                                                                                   
 Tak na oko było tego dobry zestaw samochodowy, jakieś 20 - 23 metry sześcienne. Rozumiem, że obecnie sprzedaż surowca uzależniona jest od wielu czynników i nie zawsze wycina się wszystko do końca. Część surowca pozostaje na "pniu" czekając na kupca. Nie spotkałem się natomiast aby mające pozostać drzewa do wycięcia w późniejszym czasie oznaczano w ten sposób. Rozważałem różne możliwości, nawet z tą mającą charakter kryminogenny.
    Postanowiłem wyjaśnić tą sprawę. Od pewnego czasu docierały do mnie różne wiadomości na temat ruchu drewna w tym leśnictwie. Nie zawsze to było zgodne z przyjętymi zasadami. Wielu kłuło w oczy, gdy widzieli dopiero co pozyskany surowiec, bez odbioru, jeszcze tego samego dnia był ładowany na pojazdy i wywożony w siną dal. Uznałem, że w tej sprawie należy zapytać "wyżej", czyli w regionalnej dyrekcji. Kiedyś próbowałem wyjaśnić podobną sprawę tu na miejscu, ale pozostała bez odpowiedzi.(O niej opowiem innym razem).

    Opisałem intrygującą mnie sprawę, dokumentując wszystko wykonanymi zdjęciami i wysłałem do "góry". Był to listopad 2013 roku. I czekałem. Czekałem. I czekałem, a odpowiedzi nie było. Zresztą nie otrzymałem jeszcze odpowiedzi w innej sprawie, z którą zwróciłem się we wrześniu też do "góry" do naczelnika działu odpowiedzialnego za te sprawy.

   Pomału zacząłem wierzyć w opowieści o paskudach i psujakach. Być może one swoimi czarami coś napsociły? Teraz gdzieś w ukryciu naśmiewają się wystawiając moją cierpliwość na próbę. Nie mogłem tego odpuścić tym bardziej, że inni zaczynali mnie pytać, co słychać w tej sprawie. Może aż na sam "szczyt" się udać? - pomyślałem. I tak też zrobiłem. 

    Mówią, że naiwnych nie sieją. Sami się rodzą! Z tak daleka też nie było wiadomości. Zniecierpliwiony, zacząłem wprost dopominać się o odpowiedź. I w końcu udało się! Mała iskierka! Otrzymałem maila, że sprawdzanie informacji jest w trakcie i w najbliższym czasie "góra" poinformuje mnie o swoich ustaleniach.


    Odpowiedź od "góry" przyszła w marcu 2014 roku! Również była powalająca! Teraz nie miałem żadnej wątpliwości co do istnienia tych leśnych magików. Nie sądziłem tylko, że ich magia sięga tak daleko i osiąga taki skutek. Z otrzymanego pisma jednoznacznie wynikało, że zarówno leśniczy jak i pracownicy nadleśnictwa odpowiedzialni za pozyskanie i dozór nie są w stanie przypomnieć sobie o wyciętych dębach. Nie są też pewni, czy te dęby uwiecznione na zdjęciach, to dęby z tego leśnictwa.

   Co do ludzi z nadleśnictwa i ich pamięci, to jestem w stanie zrozumieć. Po prostu mogli nie wiedzieć w sytuacji, jak wcześniej wspomniałem, kryminogennej. Przecież nie będzie leśniczy tym chwalił się. I niech nikt nie myśli, że o to go posądzam! W żadnym wypadku! Tu zawiniły te leśne paskudy i psujaki swoją magią. Spowodowały amnezję u tych co trzeba i tyle!

    Wszystko to potwierdzało. Ścięty i pocięty dąb leżał sobie spokojnie w lesie nie zwracając niczyjej uwagi. Przeleżał zimę zasypany śniegiem. Pod grubą warstwą białego puchu był praktycznie niewidoczny. Zresztą, kto przy zdrowych zmysłach chciałby pokonywać zaspy śnieżne aby znaleźć jakieś tam dęby skoro leśniczy nic na ten temat nie wie.

     Ja otrzymałem odpowiedź i sprawa załatwiona! Po co zawracać sobie głowę kimś takim, jak ja? Przecież i mnie mogła dosięgnąć jakaś forma magi i z nieznanych powodów zrobiłem zdjęcia w zupełnie innej części kraju twierdząc, że to tu. Jestem złośliwcem i czepiam się bez potrzeby!

Tylko szkoda mi tych leśnych magików. Oni coraz bardziej martwili się tym, że swą magią spowodowali iż dęby pozostaną tam już na zawsze. Ale nie! Czas trwania amnezji minął! Nagle, pod koniec zimy wjechały do lasu ciągniki i z hałasem zaczęły wyciągać dębowe kłody spod śniegowej pierzyny. Ktoś z pracowników nabił plakietki z numerami i parę dni później przyjechał samochód. Kierowca ładował kłody kombinując, by zmieścić wszystkie. Nie udało się! Pozostało trochę. Szybko zjawił się pilarz i pociął na krótsze kawałki jako opał. Zaraz i one zostały wywiezione, ale już bez nabitych numerków.

     I po co był ten krzyk? Szukanie odpowiedzi na pytania bez odpowiedzi? Gdyby nie magia, nie było amnezji i wszystko zakończyłoby się dużo wcześniej.

        Z drugiej strony, może takie wścibianie nosa w nie swoje sprawy powoduje chwile zastanowienia u gospodarza lasu? Następnym razem zrobi wszystko jak należy nie dając innym powodów do wysnuwania niepotrzebnych wniosków.

     Również  powinienem się  cieszyć,  że władze u "góry" mają wszystko pod kontrolą. Dysponują sprawdzoną kadrą cieszącą się zaufaniem. A powierzony jej pieczy majątek traktują lepiej jak własny.

       Można tylko powiedzieć: Darz Bór!
    

    

sobota, 14 lutego 2015

O paskudach, psujakach i ich magii

    Las zawsze krył w sobie wiele tajemnic. Dla wchodzących w głąb niego czasami mógł wydawać się straszny i niezgłębiony. Podmuch wiatru przeciskając się między konarami, zawodził lub szeptał niezrozumiale. Tak naprawdę to jednak jedyne miejsce bezpieczne. Niczym troskliwy starzec otaczał nas zawsze połą swego nieprzebytego płaszcza.

    Dla tych ciekawskich, mających w sobie duszę odkrywcy, dostarcza niezapomnianych wrażeń z odkrywanych na każdym kroku swoich wspaniałości. Jest dostojny i cierpliwy. Pozwala na wiele, ale też potrafi zanosić skargi na drwiących z niego. 

    Od wieków ludzie opowiadali o dziwnych mieszkańcach, kryjących się w nieprzebytych ostępach leśnych. Być może dziadkowie lub ojcowie straszyli tymi opowieściami niegrzecznych synów. Ale czy tylko są to opowieści? A może w tych opowieściach kryję się trochę prawdy?

   Ponad ćwierć wieku przepracowałem w lasach. Widziałem jego wspaniałości, dumę i przepych. Widziałem również chwile grozy, gdy bezmyślność ludzka sprowadzała na niego zniszczenie. I wiem, że czasami dzieją się w nim dziwne rzeczy. Jakby jakieś niewidzialne stwory naigrywały się z ludzi, płatając figle. Często dokuczają leśnikom. I chociaż żaden z nich nie przyzna się do tego, potrafią mocno namieszać. Mącą w głowie powodując amnezję, mylą kierunki, mamią oczy widokami leśnej fatamorgany. 

      Właśnie coś takiego widziałem. Skutki ich działania, chociaż nigdy ich samych. Ktoś może pomyśleć, że zakrawa to na żart, żartem nie jest. Niewytłumaczalnym jest zachowanie wielu osób dotkniętych magią leśnych paskud i innych psujaków. Opowiem o kilku następstwach ich magii.